Wczoraj zakończyły się tygodniowe rekolekcje parafialne pt. „Siedem Boleści Matki Bożej”… Nie był to mecz, nie były to rozgrywki – nawet duchowe, choć widząc wielu parafian w kolejkach do spowiedzi, a spowiadało nas pięciu kapłanów, to szatan uległ jakiejś tam porażce 😉
Nie jednak o rekolekcjach chcę się rozpisać… Bo zakończenie rekolekcji przypomniało mi o innych wydarzeniach…
W tych dniach Reprezentacja Zambii w piłce nożnej bierze udział w jakichś rozrywkach (nie jestem w tym na bieżąco). Trzech ze wspomnianych księży (czterech zakonników), którzy wspierali nasz „zespół do walki z grzechem” w sakramencie pokuty, pojechali do domu zakonnego, tylko rekolekcjonista pozostał, by dokończyć rekolekcje – Mszę na zakończenie…Wszyscy byli zaproszeni na kolację na plebanii – potwierdzili, że pamiętają o zaproszeniu… Na kolacji jednak się nie pojawili… „NIC NA SIŁĘ” – brzmi jedna z moich dewiz.
W czasie kolacji – został Rekolekcjonista, był Diakon – dowiedziałem się, że właśnie trwają jakieś mistrzostwa piłki nożnej i Zambia ma w tym jakieś osiągnięcia… NB. Właśnie trwała transmisja jakiegoś meczu w telewizji… I tu się dowiedziałem, dlaczego pozostali Księża nie dojechali na kolację… no cóż… Hobby w życiu człowieka odgrywa ważną rolę… Ważne by nie „wygrywało’ z tym co najważniejsze… Comments reserved.
Przypomniało mi się coś z moich „kibolowych” przeżyć.
Był rok 2006…
Zostałem sam na parafii, prosząc Boga, bym nie zniszczył tego, co Proboszcz (i jego poprzednicy) zbudowali dotychczas… również w znaczeniu materialnym…
W dniu, w którym odwiedzałem Chorych na terenie Filii Św. Antoniego Padewskiego, zatrzymałem się przy grupce mężczyzn, wśród których rozpoznałem kilku parafian. Z dozą humoru zaczęliśmy rozmowę… niestety, moi rozmówcy się zawiedli… Cóż takiego zrobił Muzungu?
W tym czasie trwały mistrzostwa świata w piłce nożnej (Niemcy 2006). Chyba dzień wcześniej Polski zespół wrócił do kraju… cóż nie wszyscy mogą być zwycięzcami… Ale nie to „zasmuciło” moich rozmówców, ale moje stwierdzenie „Od początku mistrzostw nie obejrzałem ani jednego meczu (czyli nawet meczu Polskiej Reprezentacji)”… Moi rozmówcy rzucili tylko krótkie „Father, you are not Polish„.
Dziesięć lat później, w czasie trwania EURO’2016, kiedy ponownie byłem sam na parafii (choć nie wiem, czy obawy „zniszczenia dorobku poprzedników” zmalało), zdecydowałem się pojechać do kolegów, by obejrzeć mecz z udziałem Polskiej Reprezentacji (nie pamiętam, ale było to już dość wysoko w tabeli…
Było nas czterech Klero-Kibiców… (w tym ja – tytułowy „pseudo-kibic”) Mecz miałem jak na dłoni (a raczej jak na 36 dłoniach – biorąc pod uwagę wielkość i bliskość ekranu w małym pokoju…) Dotrwałem do końca meczu (Polska Reprezentacja przegrała), choć miałem już kilka pokus by wcześniej wrócić do domu (może nie chciałem ponownie usłyszeć „Father, you are not Polish” (nawet, a może zwłaszcza, gdyby to było wypowiedziane w ojczystym języku). Czasami lubię obejrzeć dobry mecz w dobrym towarzystwie… Jednak pokusą/powodem nie był brak poczucia przynależności narodowej, ale dym… i nie był to dym kadzidełek… tylko papierosów… (po powrocie do domu, rozebrałem się w korytarzu, zostawiając tam „okadzone” ciuchy, które zabrałem do prania następnego dnia…
Fanem piłki nożnej nie jestem, graczem już w ogóle (w parafii zagrałem kilka razy – jako bramkarz (nie trzeba tyle biegać). Nie dziwię się zagorzałym kibicom… ale i nie naśladuję…
A Polskiej Reprezentacji zawsze towarzyszę – nawet, gdy nie oglądam żadnego meczu z ich udziałem… POLSKA GOLA!!!
Nawiasem mówiąc, to wciąż jest aktualna piosenka z dzieciństwa (mojego albo młodszego rodzeństwa): „Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma… a ja w domu mam chomika, kota rybki oraz psa”… Ja, na starość, to się szwendam po ogrodzi i zagrodzie… bo rybki się potopiły we wspomnianym 2006 roku, kiedy Proboszcz pojechał na urlop… (A jednak, coś zniszczyłem…)… A miało być pozytywne zakończenie
Dodaj komentarz